Simon Montefiore – Saszeńka.
Ostatnio
nie przespałam nocy. Musiałam skończyć czytać książkę. W końcu nie po
to czytałam prawie czterysta stron, żeby nie dowiedzieć się, jak się ta
historia kończy. Zostało jeszcze tylko osiemdziesiąt stron. To nic, że
minęła już północ a o szóstej rano trzeba wstać. Wiecie jak to jest,
czasami trudniej przebrnąć przez dwieście stron niż czterysta. Tak było
z Saszeńką.
Jeśli
pierwsza część, która dzieję się w 1916 roku na chwilę przed rewolucją
w Rosji, nie zabierze was całkowicie w swój świat, to druga, której
akcja toczy się w 1939 roku, zrobi to na pewno. Czasy stalinowskie to
przerażający okres. Ludzi, którzy narazili się władzy czymkolwiek,
spotykał tragiczny los. Nawet plotka, pomówienie potrafiło uczynić z
człowieka wroga ludu.
Los
głównej bohaterki, która jest zagorzałym bolszewikiem, zmienia się z
dnia na dzień. Żona, matka dwójki dzieci nagle staje przed straszną
decyzją. Decyzją, nie wyborem, bo tu nie ma z czego wybierać.
Początkowo dostaje w zamian tylko nadzieję, która daje jej siłę.
Nadzieja umiera ostatnia. No cóż, przyda się wiele chusteczek...
Potem,
długo nie mogłam zasnąć, a gdy w końcu mi się to udało, śnił mi się
tamten świat. Postaci były fikcyjne, ale te czasy naprawdę miały
miejsce. Stalin żył na tym świecie i osoby, które wykonywały jego
polecenia też. Są jeszcze ludzie, którzy pamiętają tamte dni.